
"Mój najpiękniejszy Dzień Dziecka" - przeczytaj nasze historie!
Tego jeszcze nie było!
Na co dzień projektujemy, tworzymy, planujemy i działamy pełną parą. Ale tym razem postanowiliśmy zrobić coś innego — zatrzymać się na moment i wrócić do czasów, gdy największym zmartwieniem było to, czy starczy waty cukrowej dla wszystkich. Z okazji Dnia Dziecka zespół SOFi BERi sięgnął do swoich najcieplejszych wspomnień z dzieciństwa. Wyszła z tego podróż pełna śmiechu, wzruszeń i smaków, które pamięta się całe życie. Bo choć dziś jesteśmy dorośli, w każdym z nas wciąż mieszka małe dziecko, które z radością przypomina sobie te niezapomniane chwile.
Wspomnienie małej Asi (dziś pracującej w Dziale E-commerce)
Miałam wtedy sześć lat. Dokładnie pamiętam tamten dzień, bo był najpiękniejszym Dniem Dziecka w moim życiu — takim, który do dziś noszę w sercu, mimo że minęło już trzydzieści lat.
Zaczęło się zwyczajnie. Mama obudziła mnie z uśmiechem, a tata przygotował moje ulubione naleśniki. Nic nie zapowiadało tego, co miało się wydarzyć później. Kiedy wsiedliśmy do samochodu, powiedzieli tylko, że jedziemy na niespodziankę. Wpatrywałam się przez szybę, próbując zgadnąć, dokąd zmierzamy.
I wtedy zobaczyłam... ogromny kolorowy budynek. Znam go! To sala zabaw, o której tyle razy opowiadały mi koleżanki z przedszkola. Ta z kulkami, z ogromnymi zjeżdżalniami i labiryntami. Zawsze im zazdrościłam, gdy słuchałam ich historii. A teraz... ja tam weszłam. Ja!
Rodzice kupili mi bilet i pozwolili bawić się, ile tylko chciałam. Pamiętam ten moment, gdy wskoczyłam w morze kolorowych kulek, jakby to była bajka. Śmiałam się, turlałam, zjeżdżałam, wspinałam się. Czułam się jak bohaterka własnej przygody — wolna, szczęśliwa i absolutnie spełniona. Było głośno, pachniało frytkami i watą cukrową, a moje serce pękało z radości.
A kiedy już opadłam z sił i byłam czerwona z emocji, rodzice zabrali mnie na lody. Waniliowe i truskawkowe — moje ulubione. Siedzieliśmy na ławce, słońce świeciło, a ja czułam, że nie istnieje nic lepszego na świecie.
To był dzień, w którym spełniły się moje marzenia. Miałam wszystko: kulki, zjeżdżalnie, lody i rodziców, którzy pokazali mi, że czasem najpiękniejsze rzeczy dzieją się wtedy, gdy najmniej się ich spodziewamy.

🧸 🧸 🧸
Wspomnienie małej Ady (dziś pracującej w Dziale Marketingu)
Każdy Dzień Dziecka miał dla mnie wyjątkowy smak — smak dziecięcej radości, chrupiącej rurki z kremem i... wędzonej makreli. Wszystko za sprawą mojej babci Teodozji, z którą tworzyłyśmy wtedy mały, ale święty rytuał. I choć lata mijają, a babci już ze mną nie ma, te wspomnienia wracają do mnie co roku jak bumerang.
Zaczynało się zawsze tak samo. Rano babcia wyciągała z kredensu starą portmonetkę i wręczała mi 50 złotych — wtedy to była fortuna! Patrzyła mi w oczy z tym swoim zawadiackim uśmiechem i mówiła:
— No to co, szalejemy?
Szalałyśmy. Kierowałyśmy się do naszego ulubionego sklepu: "Wszystko po 4,50 zł". Dla mnie to był raj. Tyle rzeczy! Zabawki, długopisy z cekinami, sztuczne kwiaty, notesiki pachnące gumą balonową. Każdy przedmiot był skarbem, każda decyzja zakupowa — poważnym dziecięcym dylematem.
Po zakupach przychodziła pora na coś słodkiego. Obowiązkowy przystanek: rurki z kremem. Chrupiące, świeże, z tym puszystym, słodkim wnętrzem, które zawsze zostawało na nosie lub palcach. Śmiałyśmy się z tego jak dzieci — bo przecież ja byłam dzieckiem, a babcia... babcia potrafiła nim być ze mną.
Wracając do domu, za każdym razem wstępowałyśmy do sklepu rybnego. Zawsze to samo: halibut dla mnie, wędzona makrela dla niej. Kupowałyśmy je i jadłyśmy od razu, palcami, siedząc gdzieś na ławce lub po prostu idąc przez miasto.
— Tak smakuje najlepiej — mawiała babcia. — Sztućce zabijają charakter ryby.
Ale to, co naprawdę nadawało rytuałowi magii, to jej opowieści. W tym magicznym czasie na ławce czy podczas spaceru powiadała mi o swoim dzieciństwie, o wojnie, o tym, jak zakradała się z koleżankami na jabłka do sąsiada, jak poznała dziadka, jak tańczyła w sali z boazerią i lustrem. Te historie były jak bajki, tylko że prawdziwe.
Dziś nie ma już ani sklepu „wszystko po 4,50”, ani tej ławki pod sklepem, ani babci. Ale we mnie wciąż żyje ten rytuał. I kiedy nadchodzi Dzień Dziecka, czuję, jakbyśmy znowu razem szły przez miasto. Z banknotem w kieszeni, uśmiechem na twarzy i sercem pełnym dziecięcej radości.

🧸 🧸 🧸
Wspomnienie małej Ani (dziś pracującej w Dziale Contentu)
Zawsze, kiedy widzę wesołe miasteczko — te kolorowe światła, obracające się karuzele i zapach waty cukrowej w powietrzu — moje serce przyspiesza bicie. Automatycznie wracam myślami do Dnia Dziecka z mojego dzieciństwa, kiedy w naszej okolicy pojawiał się objazdowy lunapark. To był prawdziwy znak, że zaczęło się świętowanie.
Ja i moja siostra czekałyśmy na ten dzień jak na Boże Narodzenie. Cały dzień odliczałyśmy minuty, aż rodzice wrócą z pracy. I kiedy wreszcie się zjawiali, zmęczeni, ale z tym ciepłym błyskiem w oczach, ruszaliśmy razem do świata świateł i dźwięków.
W lunaparku mogliśmy wszystko. Jeździliśmy kolejkami aż do zawrotów głowy, kręciliśmy się na karuzelach, śmialiśmy się do łez w domu krzywych luster i udawaliśmy odważnych w domu strachów — choć potem nie mogłam zasnąć przez te upiorne dźwięki. Jadłyśmy watę cukrową, która kleiła się do policzków, i zapiekanki z ciągnącym się serem, które smakowały wtedy jak danie z najlepszej restauracji.
Razem z siostrą uwielbiałyśmy gokarty — te hałaśliwe, kolorowe pojazdy, którymi można było legalnie wjeżdżać w innych ludzi bez konsekwencji. To była czysta adrenalina! Ale te najlepsze i wyczekane emocje zaczynały się dopiero przy strzelnicach.
Tata był naszym bohaterem. Stawał z karabinkiem, celował i… trafiał. Zawsze. Z jakąś magiczną pewnością. Wybijał te puszki, strącał kaczki albo trafiał w środek tarczy. A my stałyśmy obok, z zapartym tchem i iskrami w oczach, bo wiedziałyśmy, że zaraz dostaniemy nowego pluszowego misia, pieska albo jednorożca — pachnącego nowością i pachnącego tym dniem.
Wracałyśmy do domu zmęczone, z policzkami klejącymi od waty i rękami pełnymi zdobyczy. Ale to nie pluszaki były najcenniejsze. To były te chwile razem, cała ta beztroska, to poczucie, że świat tego jednego dnia jest po prostu stworzony do zabawy.
Do dziś, gdy słyszę dźwięk lunaparkowej karuzeli albo widzę w oddali kolorowe światła, uśmiecham się. Bo wiem, że w moim sercu wciąż żyje ta mała Ania z watą cukrową w dłoni i oczami pełnymi zachwytu.

🧸 🧸 🧸
Pielęgnuj dziecko, które masz w sobie
Na koniec tej sentymentalnej podróży chcemy powiedzieć Wam jedno: warto pielęgnować w sobie dziecko — to pełne ciekawości, zachwytu nad drobiazgami i szczerego śmiechu. Bo właśnie te cechy sprawiają, że życie nabiera kolorów, a codzienność staje się choć odrobinę lżejsza.
Na co dzień, pracując w najlepszym sklepie z wyjątkowym asortymentem dla dzieci, sami często czujemy się, jakbyśmy znowu mieli po kilka lat. Zabawki, książeczki, kolorowe drobiazgi — wszystko to potrafi rozbudzić dziecięcy zachwyt nawet w naszych dorosłych oczach. I szczerze? Nie warto się temu opierać. Dajcie się porwać tej magii — razem z nami! W SOFi BERi zaczynają się najlepsze wspomnienia!
Z okazji Dnia Dziecka życzymy wszystkim maluchom — i tym całkiem małym, i tym już dorosłym — mnóstwa radości, beztroskich chwil, śmiechu do łez, kolorowych przygód i... odrobiny waty cukrowej na co dzień. Niech dziecięca radość nigdy Was nie opuszcza!
Wszystkiego najlepszego życzy cała ekipa SOFi BERi!